środa, 4 marca 2015

Rozdział 4 - On i Ona. Ona i on.



Życie...
Czym ono właściwie jest?
Odpowiedź na to pytanie zapewne nigdy nie znajdzie prawdziwej, jedynej definicji.
Próbowałam przed chwilą je sobie odebrać? Tylko czym właściwie jest moje życie? Pustką czymś czego nikt nie potrzebuje. Czymś bezwartościowym, czymś co jakiś czas jest napełnianym nadzieją i miłością. Ale i tak nigdy żadne z nich nie zostaje tam na długo tylko uwiera, no właśnie uwiera...
Był ciepły, słoneczny dzień. Zaczyna się jak jakaś komedia romantyczna? On i Ona. Ona i On. Wielka miłość. Chciałabym. Bardzo bym chciała. Byłam, wtedy na tyle głupia, że postanowiłam iść tą drogą, iść drogą która nie miała szansy być dobrą drogą.
Ale był na niej on. On czyli ktoś kto pomógł, nie wróć pomógł raczej sobie. W ten dzień mieliśmy przedyskutować parę spraw. Spraw, które były dla mnie ważne. Chociaż w sumie co to znaczy ważne? Nic, kompletnie nic. Siedzieliśmy na ławce, na ławce na której na pewno siadało już miliony "zakochanych". Patrzył na mnie z tym uśmiechem, który zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. Powiedział...
Słyszę cichy szelest za drzwiami, odwracam się powoli i widzę Nikolę- młodszą siostrę jedyną rozumną istotę w tym domu.
- Płakałaś? - pyta swoim delikatnym głosem i podchodzi do mnie, chwyta za rękę i mocno się przytula.
- Wiesz Nikola czasem są takie dni, kiedy człowiek przypomina sobie chwile, które chciał już dawno zapomnieć - mówię i pustym wzrokiem przypatruję się popielatej ścianie.
Patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem, ale nic nie mówi, powoli wychodzi z pokoju i zamyka za sobą drzwi.
Nagle uświadamiam sobie, nie mogę żyć przeszłością! Muszę cieszyć się tym co mam... Tylko co ja mam? Nic, wszystko co miałam zostało mi odebrane, ale warto spróbować tworzyć pozory szczęśliwej...

Idę do szkoły, z lekkim uśmiechem po wczorajszym płaczu nie ma żadnych śladów. Nie ślady są, wyryte w moim sercu na zawsze.
W autobusie mijam Kamila, który patrzy na mnie ze zdziwieniem, ale idę dalej myśląc ile ludzi jeszcze dzisiaj oszukam, ile ludzi da się zwieść pozorom... Padam na tylne siedzenie i cały czas z uśmiechem przylepionym na ustach, jadę, patrzę na znikające mi obrazy budynków. Na pewnym przystanku dosiada się on... Nasze spojrzenia się spotykają. Wypuszcza torbę. Moja twarz z radosnej zmienia się w przerażoną, ludzie patrzą na nas ze zdziwieniem. Wstaję i wychodzę z autobusu, idę przed siebie, nie wiem gdzie, nie wiem po co, ale idę...
                                                                                                                                                      
I przychodzę do Was z kolejnym rozdziałem, jest on dosyć krótki, ale nie jestem w stanie napisać nic więcej. Wiem, że nie jest idealnie, sceny są niedopracowane, ale cały czas lekko choruje i nie dam rady (jak już pisałam) wymodzić nic więcej. Początek jest nawet, nawet, bo pisałam go już kiedyś, ale końcówkęmusiałam zmienić i wyszło takie coś. Ale to Wy oceniacie i koniecznie napiszcie o Waszych wrażeniach w komenatrzach :)
                                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz